Toruń - Olsztyn - restauracje - knajpy - opinie - recenzje - obsługa - jedzenie

Znam takich, którzy fortunę zostawili w maszynach hazardowych. Są i tacy - o nich nie trudno- którzy piją. Trafiają się filateliści i inni hobbyści. Kolega dwa lata odkładał i kupił sobie czterdziesto-calową plazmę. Ja jadam "na mieście". Taka to moja słabość. I aby było jasne nie jestem ekspertem kulinarnym, mam średnio wyczulone podniebienie, nie kończyłem szkoły gastronomicznej. Moje obserwacje odnoszą się głównie do standardu lokalu, otoczki wokół jedzenia. Same smaki są warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. I kiedy kolejny raz fajnemu posiłkowi towarzyszyła chamska/nieudolna/zła obsługa, otoczka powiedziałem "NIE" - i tu to opisuję.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Globetrotter - Wrocław

     Od lat zastanawia mnie pewna kwestia... Czy może być dobrze i tanio? Nie dotyczy to wyłącznie gastronomii, ale w ogóle. Niezależnie od tego co myśli większość, stoję na stanowisku, że chyba można spotkać jakość w niskiej cenie.  Ketonal - bardzo skuteczny lek przeciwbólowy - 30 tabletek za 3-4 zł.  Jednolitrowy napój energetyzujący z Carrefoura z czerwonym bykiem na naklejce - 2.99, równie skuteczny jak Red Bull, choć 6 razy tańszy. Niestety sytuacje takie należą do wyjątków.
     Restauracja Globetrotter z Wrocławia stanęła pewnie przed podobnym wyborem i zaryzykowali. Chwalą się kuchnią międzynarodową, ba światową. Spróbujemy tu zarówno napoju z jaskółczych gniazd, jak i steku z kangura, strusia i krokodyla...
     Wpadłem do nich późno... w środku tygodnia... ok.22. Wchodząc od razu zauważyłem Panią z obsługi zajętą rozmową ze znajomymi przy barze... Pierwsza irytacja. To tak jakby taksówkarz jeździł z kumplem i klientami. Brak profesjonalizmu. No moje kurtuazyjne pytanie "czy można" spotkałem się ze wzrokiem i pauzą dobitnie wyrażającą... "zawsze zdarzy się taki jeden przed zamknięciem i zmusi nas jeszcze do pracy - idź precz" Zresztą werbalny odzew był niewiele lepszy, bo było to coś w rodzaju "no ewentualnie jeszcze tak", gdzie przypominam została godzina do zamknięcia. To co mogę powiedzieć o wystroju to to, że ewidentnie wyglądał na adaptację wcześniej zastanego wnętrza. Tak jakby właściciel nie chcąc się wykosztować postawił tylko na lifting, a nie remont. Przykład.... "artystycznie" poupinane tkaniny z sufitu, czy krzesła bankietowe po 75 zł sztuka. Jeśli nie ma pieniędzy na wystrój, to ratowanie się takimi półśrodkami przynosi efekt komiczny, a nie maskujący. Miało być fajnie, a wyszło tanio. 


     Niestety moje obawy wobec jedzenia również się potwierdziły. Mięsa egzotyczne były, według mnie, niczym innym jak ofertą jednego z dużych marketów dla osób prowadzących działalność gospodarczą, gdzie w przystępnej cenie można nabyć egzotyczną mrożonkę, choćby z kangura. Miało być fajnie, a wyszło tanio. Na zamówiony falafel czekałem 22 minuty! Przypominam, że byłem prawie sam w restauracji. Kiedy go dostałem pożałowałem tego natychmiast. Ewidentnie kucharz nie miał pojęcia o przyrządzaniu tego bliskowschodniego przysmaku. Okazał on się tak spieczony, że nie sposób było go rozgryźć. Powinien być jedynie lekko chrupki z zewnątrz, tymczasem na skutek nieumiejętnego smażenia, przechowywania dostałem ciepły kamień. Zaserwowana z nim pita była gorąca i nieświeża - typowa mikrofalowa odgrzewka - jak hot- dog na stadionie dziesięciolecia. Po chwili kolejna wpadka - kiedy jeszcze łupałem falafel, po 3 minutach od dostarczenia go, dostałem kolejne zamówione danie - tak aby stygło, choć może wykazano wobec mnie litość, tak abym nie musiał dłużej męczyć się z przystawką. Daniem głównym był smażony ser z frytkami, z repertuaru potraw naszych południowych sąsiadów. Grzechem podstawowym tego dania była jego ciężkość. Wszystko obciekało tłuszczem i nie specjalnie powodowało wzmożoną pracę ślinianek. Całość popijałem napojem z jaskółczych gniazd... gdzie gniazda miały tylko udział marketingowy. Dane mi w życiu było spróbować tegoż napoju w oryginale i był nieklarowną cieczą o ciekawym smaku pełną stałych fragmentów materii. To co mi w Globetrotterze podano było jakąś lekką, przejrzystą, wersją europejską, myślę, że też pochodzenia supermarketowego.
     Tak się zdarzyło, że dzień wcześniej cierpiałem jeszcze na grypę jelitową, wiążącą się z mękami gastrycznymi i typowym oczyszczaniem organizmu "na dwa końce". Kiedy tak siedziałem w Globtroterze w oczekiwaniu na rachunek, oddając się refleksji nad tym co trafiło do mojego żołądka, wówczas właśnie dolegliwości poprzedniego dnia wspominałem z pewnym sentymentem. W końcu po kilkunastu minutach sam pofatygowałem się do baru zapłacić. Dramat. Miało być fajnie, a wyszło tanio.
     Drodzy restauratorzy! Nie można zrobić kuchni świata opierając jej wyłącznie na półgotowych produktach z supermarketu, podobnie jak nie można otworzyć biblioteki posiadając tylko kolekcję Harlequinów, czy kiosku mając jedynie do dyspozycji gazetki reklamowe supermarketów. Działanie takie to zwykłe cwaniactwo i amatorszczyzna.  W bitwie moich myśli czy może być dobrze i tanio Globetrotter wyraźnie stara się mnie przekonać, że nie.
     Smaczku, a raczej niesmaku sprawie dodaje fakt, że jedną z osób reklamujących to przedsięwzięcie jest Martyna Wojciechowska... Z całym szacunkiem dla pani Martyny zakładam, że wypowiadając pochlebne słowa o tym miejscu była tuż po jakiejś wyprawie do afrykańskiego buszu, czy może na Księżyc i wobec nawet najpodlejszej jadłodajni zareagowałaby entuzjastycznie... innego wytłumaczenia nie widzę.
     Hmm moja Babcia, chyba za reklamą, powtarzała, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Z pewnością zasada ta znajduje swoje odbicie w świecie jadłodajni. Z doświadczenia wiem, że miejsca, które czują się na siłach serwować "kuchnie świata", okazują się wielkimi niewypałami. Polecam miejsca w jakichś regionach wyspecjalizowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz