Toruń - Olsztyn - restauracje - knajpy - opinie - recenzje - obsługa - jedzenie

Znam takich, którzy fortunę zostawili w maszynach hazardowych. Są i tacy - o nich nie trudno- którzy piją. Trafiają się filateliści i inni hobbyści. Kolega dwa lata odkładał i kupił sobie czterdziesto-calową plazmę. Ja jadam "na mieście". Taka to moja słabość. I aby było jasne nie jestem ekspertem kulinarnym, mam średnio wyczulone podniebienie, nie kończyłem szkoły gastronomicznej. Moje obserwacje odnoszą się głównie do standardu lokalu, otoczki wokół jedzenia. Same smaki są warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. I kiedy kolejny raz fajnemu posiłkowi towarzyszyła chamska/nieudolna/zła obsługa, otoczka powiedziałem "NIE" - i tu to opisuję.

sobota, 30 stycznia 2010

Czarna Oberża - Toruń

    Lubię być zaskakiwany. Zaskoczyła mnie Oberża. Było to już dobrych kilka lat temu, ale nie pojawiła się im jeszcze, jeśli chodzi o pomysł, sensowna konkurencja. Odmienność tego miejsca polega na tym, że sami wskazujemy obsłudze które z dań zza gabloty sobie życzymy i w jakiej konfiguracji. Wiem, że przypomina to może słabą stołówkę pracowniczą, ale nic z tych rzeczy. Oberża ma swoją klasę, klimat. 
     Zacznę jednak od wystroju. Odziedziczony po poprzedniczce - Czarnej Oberży, która była niczym innym jak pubem, knajpą piwną. Ciężkie stoły, ławy. Wszędzie masywne drewniane bele, podpory, trochę jak w tartaku. Wnętrze ciemne, ale poprzez swoją rozległość, niestety nieprzytulne. Całość przaśno-dębowa .Zimą jest tragedia - zimniej niż na dworze. Zdejmowanie kurtek nie ma sensu, dziwie się że nie rozdają baranic...
     Odmienna, wspomniana na początku strategia wygląda następująco. Wskazujemy obsłudze danie, które chcemy - wybieramy na ogół spośród kilkunastu propozycji. Następnie dobieramy dodatki: makaron/ryż/zapiekane ziemniaki. Sosy. Surówki - zazwyczaj 3 do wyboru. Odbieramy zapełniony talerz, płacimy i szukamy miejsca.  Olbrzymim atutem lokalu jest błyskawiczna obsługa. Nawet MakBułka nie może się z nimi równać. 


     Obsługa? No trudno tu mówić o obsłudze restauracyjnej. Charakter pracy jak u rzeźnika. Podać klientowi co pokaże palcem, skasować. Od czasu do czasu uśmiechnąć, a no i jeszcze znieść po kliencie talerz. 
    Co do jakości jedzenia, to chyba najodpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby "solidna kuchnia". Kilka dobrych wypróbowanych potraw. Co polecam: golonkę, szaszłyki, wszystko co ma postać jednolitego kawałka mięsa. Stanowczo przestrzegam przed pierogami. Są straszliwe. To nic innego jak zdradziecka kiełbasa w pierogowej skórze. Zupy też są fee, pewnie dlatego nikt ich nie kupuje. To nad czy warto się  jeszcze zastanowić, to różne impresje kucharza. A to zrobi pierś indyczą w brzoskwiniach, a to jakąś wymyślną pastę. Na osobne słowo zasługują sałatki - jako alternatywa dla wspomnianych wyżej dań mięsnych. Po pierwsze podobnie jak poprzednio sami komponujemy spośród kilkunastu składników swoją porcję, po drugi są one duuuże. Sam nie jestem fanem sałatek. Wychodzę z założenia, że wszystko co wyrasta z ziemi to zielona  śmierć, jednak w Oberży, od czasu do czasu na sałatkę się skuszę - takie moje igranie ze zdrowiem. Ceny niewysokie - porcja obiadowa - bodaj - 13.99. Do tego napój - polecam kompot - i ewentualny napiwek. Zamykamy się swobodnie w 20 zł.
     Zamiast podsumowania powiem, że Oberża jest świetną alternatywą dla fast foodów. Ma w sobie coś szlachetnego. Miejsce jest także dobre do spotkań w większym gronie, kiedy nie zależy nam tak bardzo na jedzeniu, a raczej na wspólnym towarzystwie.
     Co dziś radzę? Jeśli gdzieś mi danie szczególnie posmakuje nie waham się przed przekazaniem kucharzowi, poprzez kelnera swojego uznania, a gdzie to możliwe robię to osobiście. Jak by to nie zabrzmiało pretensjonalnie, to jest to ładny gest. Człowiekowi robi się miło, a my następnym razem możemy liczyć na ewentualne względy... to działa!


niedziela, 24 stycznia 2010

Stary Młyn - Toruń

     Miejsce stosunkowo nowe na gastronomicznej mapie miasta. Właścicielstwu zamarzyło się zawojować rynek w modnym ostatnio segmencie - pierogach. W Toruniu istnieje już kilka podobnych lokali, całkiem przyzwoitych. No i jak sobie radzi Stary Młyn? Chyba całkiem nieźle. Restauracja z pietyzmem, wręcz wykończona. Mnóstwo tam zamawianego rękodzieła, i cieszących oko drobiazgów. Wspomnę tu tylko o okienku w podłodze zaraz za wejściem, przez które to przechodzimy zerkając na pracę w kuchni. Miejsce umieszczone nad schodami nazwane "bocianim gniazdem", gdzie wchodzi się po spuszczanej drabince, i obowiązuje 11% zniżki.  Obligatoryjny zestaw rysunkowy dla dziecka. Takich smaczków jest tam więcej. Obsługa bardzo sympatyczna, młode osoby, dziewczyny, ale wiedzą, rozumieją, że życzliwość wobec konsumentów popłaca.
     Co do cen to średnie, nie za wysokie. Większa porcja klasycznych pierogów z napojem około 20 zł. Dodatkowo każde zamówienie poprzedzane jest czekadełkami w standardowej postaci - chleb, smalec i ogóreczki.


     I tak jak narracja w tej notce, tak i ja budowałem swoją opinię o tym lokalu. Ładnie, świetnie, sympatycznie, do przyjęcia. Ale w końcu dostałem, po niedługim czasie, swoje pierogi. I aż żal o tym pisać, ale spośród kilku rodzajów, które miałem okazję spróbować.... żadne mi nie posmakowały. Te z pieca stanowczo za suche. Zapychały buzię, ślinianki nie nadążały, rozmiękczanie ich napojem mijało się z celem. Próbowałem tych piecowych z kurczakiem i serem oraz z mięsem. W obu przypadkach smak zdominowany przez wypiek. Równie dobrze można stary chleb nadziać jednym kabanosem i włożyć na 5 min do piekarnika. Co do tradycyjnych pierogów podobnie bez rewelacji. Słodkie - "z babcinymi konfiturami" - marne, chyba że "z babcinymi" znaczy, że babcia sama poszła po nie do Biedronki. Najgorzej chyba było z "zakonnymi". Połączenie mielonego salami z Cheddarem stanowczo za słone. To była taka słonizna, że żałuję, że żadnego pieroga nie zabrałem ze sobą - w te mroźne dni rozsmarowanie takiego  na skutych lodem schodach do mojego domu mogłoby uchronić  przed wypadkiem. Sosy również nie zachwycają. Ostry na przykład, stanowczo za ostry, choć dla przełknięcia takich "zakonnych" chyba każdy sposób wart jest spróbowania.  Reasumując polecam odwiedzenie Starego Młyna, obejrzenie wnętrza, nacieszenie oka szczegółami wystroju, obcowanie z sympatyczną obsługą, zamówienie pierogów, ale zaraz po konsumpcji czekadełek EWAKUACJA.
     Ważna rada. Jeśli już mamy ochotę na pierogi, to albo w domu albo w pierogarni (dobrej). Nie polecam zamawiania tychże w restauracjach "ogólnych", w pierogach niespecjalizowanych. Pierogi, w takich miejscach są często ostatnim wcieleniem poprzednich potraw - mielonych, które wcześniej były np. schabowymi. Podobnie sprawa ma się z ruskimi - przegląd tygodnia.
 

czwartek, 21 stycznia 2010

Lotos - Toruń

     Pamiętam to całkiem nieźle. Powstanie w  Toruniu pierwszej, prawdziwej restauracji orientalnej. Oczywiście wówczas była to dla nas po prostu "chińska". To był jakiś 1994 rok. Lokal nie ograniczał się wyłącznie do serwowania dań kuchni dalekiego wschodu, to był także ciekawy "chiński" wystrój, z "chińską" fasadą włącznie.
     Pewną, raczej żenującą ciekawostką jest to, że wystrój w chyba niezmienionej formie pozostał do dziś, może poza całosezonowymi lampkami choinkowymi wewnątrz, które podejrzewam zostały dodane nieco później. Ale nie dajcie się zwieść, spokojnie. Nie wszystko jest w tym lokalu z pierwszej połowy lat 90. Obsługa jest z lat 70... i to z GSu. Obserwując kelnera,  przy kilku okazjach, odniosłem wrażenie, że obserwuję postać kreowaną przez Buczkowskiego w Dziewczynach do wzięcia. Kelner cwaniaczek, który robi to co robi, bo nie przeszkadza mu to w innych życiowych zajęciach. A to przyjdą do niego kumple, pogada z nimi, pozałatwia interesy, a to pozaczepia dziewczyny, a jak znajdzie wolną chwilę, to obskoczy stoliki. Już sama jego mina mówi: mam w dupie klientów, bo zostawiają mi małe napiwki, mam w dupie szefa, bo chce abym dobrze pracował, a mało płaci. Nawet jeśli źle interpretuję jego mimikę, to zachowanie nie pozostawia wątpliwości.
     Razu pewnego trafiłem na niepowtarzalny duet. Nowa kelnerka i Sam On. Dziewczyna zupełnie nie wiedziała, co mają w karcie, co z czym podają i ile się na co czeka - bo była nowa - i to oczywiście, tłumaczy i rozgrzesza ją ze wszystkiego... choć w tym przypadku wina jest raczej po stronie szefostwa,  bo nieprzeszkolonej kelnerki NIE PUSZCZA się do klientów! Natomiast Sam On jakieś 15 minut niósł rachunek, ale zapomniał, i musiał wrócić - znów mu to 10 minut zajęło... i nie przesadzam... 25 minut oczekiwania na wydrukowanie głupiego paragonu. I ani przepraszam, ani skruchy... mają ruch - jakieś 6/10 stolików zajęte i On nie ma kiedy podać rachunku... dramat.

  
    Co do jedzenia to przyzwoite, ale są lepsze już miejsca w mieście. Często zamawiałem  wieprzowinę z grzybami mun, z bambusem - poprawna. Na uwagę zasługują zupy. Słodko-kwaśna, czy rybna - bardzo dobre. Co istotne miejsce wyjątkowo tanie. Za dwudaniowy obiad z napojem zapłacimy około 20 zł, a można i mniej. Kwestia napiwku w tym wypadku stoi pod znakiem zapytania.  
   Rada a la ironia. No właśnie - o ironio - lubię, wolę kiedy to mężczyźni sprawują obowiązki kelnerskie. W porównaniu do płci pięknej, wydają się być bardziej profesjonalni, mieć większe ambicje dobrego wykonywania powierzonych im zadań. Niestety kelnerstwo w męskim wydaniu to zawód wymierający... a może nie, może tam gdzie gdzieś trzeba robić coś naprawdę dobrze jeszcze ich spotkamy... na przykład fryzjerstwo na najwyższym poziomie, szefowie kuchni... A w odniesieni do Samego Jego, jak (chyba głupio) mawiała moja babcia: wyjątek potwierdza regułę.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Weranda Grill - Olsztyn

     Od lat stołuję się, przynajmniej próbuję, w Olsztynie. Moja opinia o tym mieście, oparta na własnych doświadczeniach była następująca: w Olsztynie poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie można dobrze zjeść. Opinię tę ciągle podtrzymuję, choć na horyzoncie pojawił się kolejny -2, może 3- wyjątek. Weranda Grill to miejsce na  Starówce. Już od wejścia ujmuje klimatem. Dwa poziomy, wystrój górnego poziomu - bo tam gościłem - nasuwa wspomnienia południa Europy, jakaś wąska uliczka bałkańskiego, może iberyjskiego, miasteczka. Miło. Już w tym miejscu zaznaczę, że obsługa bez zarzutu, a wręcz świetna. Od wejścia się mną zainteresowano, sprzątało się szybko, podawało również. Kiedy okazało się, że na moim stoliku brakuje serwetek, bez mojej interwencji, dziewczyna uzupełniła.
     I wszystko byłoby OK, gdybym opisywał jakąś zwykłą, przeciętną knajpę, wtedy powiedziałbym, wręcz, że wzorowa, ale Weranda Grill ma wyraźnie wyższe ambicje - pierwszoligowe - czego wyrazem był rachunek. Za obiad, dla jednej osoby, prawie 70 zł, plus dycha napiwku. Na warunki Olsztyna  to bardzo dużo. Zatem powinienem ten lokal oceniać w pierwszoligowych kategoriach. Proszę bardzo. Opinię o wystroju, aranżacji wnętrza podtrzymuję, a obsługa... już jedynie dobra. Czego zabrakło? Choćby tac. Mam wrażenie, że dobrym restauracjom nie przystoi obsługiwać "z ręki". Jednak inne jest wrażenie, kiedy nawet najsympatyczniejszy kelner, przynosi zupę "oburącz", a inne kiedy na tacy... Higiena. Blichtr. Umiejętności. Dobrze również, kiedy obsługa bez pytania poleca specjalności lokalu, potrafi kompetentnie doradzić. No i ostatnia sugestia. Doskonałe wrażenie robi kelner, który w czasie posiłku podejdzie raz, dwa razy, i zapyta czy wszystko ok, czy coś podać, ewentualnie zabrać. I choć zdaję sobie sprawę, że może to wyglądać na czepianie się, to mam prawo chyba od jednego z droższych miejsc w mieście więcej wymagać. Ceny z najwyższej półki... to niech się do nich dopasują teraz standardem.


     Osobną sprawą jest jedzenie. Po kolei. Zacząłem od przystawki - grillowane wątróbki drobiowe z boczkiem, do całości pieczywko czosnkowe. Absolutnie wyśmienite, drobna uwaga - może 5 kropel za dużo tłuszczu, poza tym rewelacja - polecam. Następnie zupa - paprykowa (a chyba miała być gulaszowa). I tu spore rozczarowanie. Poza faktem, że było ostro i paprykowo nic się nie działo. Równie dobrze mogłem wziąć łyka rozwodnionego tabasco. Nuda i zawód. Dodatkowo brak pieczywa, które przy tego typu miesznince powinno być w zestawie. Zdarzało mi się przy trasie, za 4 złote, spożywać lepszą zupę gulaszową, niż w tym lokalu. Dalej było danie główne. Możliwe, że sam sobie jestem winien. Zamówiłem danie, które okazało się przekładańcem z mięsa mielonego i szpinaku. Całość zwięczona pomidorem i oblana serem. W teorii miało to być grillowane w praktyce było pieczone. Dobre, ale chyba przekombinowałem. Jako dodatki były ziemniaki z rusztu z rozmarynem (podobno...). I sałatka serbska - ogórek, pomidor, cebula, papryka pepperoni , sos vinaigrette - doskonała - i chyba należy się jej pierwsze miejsce wśród potraw tego wieczora. Podsumowując. Lokal ten polecam na wypróbowanie, ale dla spójności wrażeń polecam szefostwu Weranda Grill jeszcze raz przemyśleć sprawę cen.
     O co dziś poradzę? W zasadzie to uwaga ta miała się znaleźć przy temacie pizzy, ale wobec doświadczeń z wyżej opisywanej restauracji, nie mogę się oprzeć pokusie aby tu jej nie "sprzedać". W przypadku pizzy, i jak się okazuje grilla, mam podstawową radę - keep it simple. W wolnym tłumaczeniu: stawiaj na prostotę! Im więcej namieszamy smaków na pizzy i grillu tym mniejsza szansa powodzenia przedsięwzięcia kulinarnego. Aby harmonijnie połączyć wiele smaków nie wystarczy wór potrzebnych składników, potrzebny jeszcze talent szefa kuchni... a z tym na ogół jest źle.

czwartek, 14 stycznia 2010

Montenegro - Toruń

     Jest takie miejsce w Toruniu, które wbrew logice cieszy się niesłabnącą popularnością. Z dala od Starówki, w jakimś koszmarkowatym pawilonie z czasów Gierka. Zabrali się za trudną i przepełnioną konkurencją dziedzinę - pizze i w dodatku drożej niż u konkurencji - a jednak. Świątek-piątek, we dnie w nocy - zawsze ktoś jest.
     Świetna, smaczna kuchnia. Nie mówię tu wyłącznie o pizzy, ale prawda jest taka, że co spróbować to jest ok. To rzadkość. Zazwyczaj jest tak, że lokale specjalizują się wyłącznie w części swojego menu, reszta jest na dodatek, dla podniesienia prestiżu, rozepchania karty dań. Nie w Montenegro, wszystko co u nich próbowałem było przynajmniej zjadliwe. Dlaczego? Bo używają prawdziwych świeżych produktów! Zamówisz pizzę z boczkiem to widzisz boczek, a nie jakąś budzącą litość skwarkę. Chcesz sałatkę z pomidorami, to one tam są! Polecam także sosy, bo nie są to chamskie rozwodnione ketchupy i majonezy z Makro, ale coś prawdziwszego, z kawałkami papryki, pomidorów etc. Wyraźnie widać, że kuchnia opiera się na własnych sprawdzonych recepturach, nie eksperymentuje - bo nie trzeba!


     Wnętrze lokalu, sympatyczne dla oka, od czasu do czasu odświeżane, moim zdaniem przydałoby się częściej. "Zewnętrze" lokalu, jak wspomniałem dramat. I teraz ważna rzecz - pozorny minus w postaci oddalenia od ścisłego centrum okazuje się być plusem - parking. Jeden z niewielu dobrych lokali do których można podjechać samochodem nie narażając się na 20 minutowy spacer poprzedzony poszukiwaniem miejsca parkingowego. Obsługa bardzo przyzwoita. zamawiamy, płacimy przy barze, ale brudne naczynia znikają błyskawicznie, stoliki są szybko, często przecierane, potrawy dostarczane są z kuchni natychmiast po przygotowaniu. I jeszcze jeden mocny, w moim uznaniu punkt, napoje 0,5l. Nie wiem komu one przeszkadzały- bo chyba nie chodzi tylko o pazerność knajpiarzy- coraz częściej zastępowane małymi, 3-minutowymi, gównianymi, szklanymi 0,2l. Zamawianie małych napojów nie tylko nieekonomiczne, co czasem krępujące, bo ile razy można zamawiać to samo, a przede wszystkim kłopotliwe - "... to ja JESZCZE jedną wodę poproszę...". Ceny różne. Dobra duża pizza ok 20 zł - przyzwoicie.
     I znam tajemnicę, przynajmniej jej część, Montenegro. Pańskie oko konia tuczy. I faktycznie bardzo często spotykam tam szefa, właściciela. W odróżnieniu od innych znanych mi właścicieli, nie kryje się on pod pozorem obowiązków w swoim biurze, nie zaszczyca firmy tylko otwierając drzwi przed południem i odbierając utarg wieczorem. Ten facet tam jest, obserwuje i dba o jakość swojej restauracji. Kiedy tylko jest problem z jedzeniem jest na miejscu aby go poznać, rozwiązać. Kiedy jest problem z obsługą, może natychmiast zareagować, wpływając na zmianę postawy pracownika, ewentualnie klienta. Dodatkowo sam, osobiście słyszy uwagi i sugestie swoich gości. Czemu inni tego nie praktykują, i wolą być gośćmi we własnych knajpach?... nie wiem..., ale  to takie proste.
     Dobra rada: Dawajmy napiwki! Jeśli obsługa była przynajmniej poprawna pamiętajmy, że 10% to minimum, i nigdy mniej niż 3 zł. Trudno wymagać dobrej obsługi, jeśli, zgodnie ze zwyczajem, godziwie jej nie gratyfikujemy.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Sioux - Toruń

     Bardzo łatwo sobie zrazić klienta. Sioux w Toruniu wystartował kilka lat temu - i to nieźle. Opinię miał grill-baru o podwyższonym poziomie; innej wersji, znanego w całym kraju Sphinxa; miszmasz pyszności ze świata - kuchnia: amerykańska, meksykańska, śródziemnomorska. Wnętrze - o tyle kiczowate, co zabawne. Pełno motywów z dzikiego zachodu, fresków, skór zwierzęcych i kapeluszy. Obsługa dopasowana do profilu knajpy - kowboje i kowbojki. Co charakterystyczne Sioux w odróżnieniu od innych jadłodajni, wyróżnia się małą rotacją zatrudnionych - te same osoby widuje się przez długi czas.
     Z czasem jedzenie zaczęło tracić na jakości. Frytki przestały się dosmażać, sałatki doprawiać, a mięso domarynowywać. Jeśli dodać do tego fakt, że obiad (duży) dla jednej osoby potrafił kosztować 70 zł - to mamy coraz mniej atrakcyjny lokal. Dziś, szczerze odradzam posiłki w Siouxie. Kelnerom skończył się zapał do pracy, wnętrze się opatrzyło, a jedzenie już nie zachwyca, no i drogo...
Będąc ostatnio, ze znajomymi na kolacji, skazani byliśmy na wyczekiwanie, dłuuugie, na kelnera, któremu 10 m drogi do nas, z rachunkiem zajęło 10 min. Na przeszkodzie stanęli mu gadatliwi znajomi...

  
     Ludzie - cokolwiek robicie róbcie to dobrze! Czy to jest posiłek, czy notka na blogu, podawanie jedzenia, czy masturbacja, róbcie to z sercem, aby inni widzieli, że wam się chce, jesteście w tym dobrzy i autentyczni. Ja, jako klient, mam w dupie Twoje frustracje. Zarabiasz za mało jako kelner - zacznij sprzedawać swoje ciało. Nie lubisz podawać posiłków - wróć na utrzymanie rodziców, oglądaj Taniec z Gwiazdami, i czekaj na "kanapki mamusi". Nie odpowiada Ci praca wśród ludzi - zacznij sprzątać klatki lwów w Cyrku Zalewski. Niechże wreszcie kelnerstwo przestanie być najmniej wymagającą/ najprostszą/ najłatwiejszą formą zarobkowania. Tak długo jak będzie panowało takie przekonanie, tak długo nie będziemy się cieszyć profesjonalną obsługą.
     Porada miesiąca: Jeśli jakiś lokal istnieje już kilka, kilkanaście miesięcy i regularnie w porze posiłków mamy tam sporo wolnych miejsc - unikamy takich miejsc. Tam musi być coś nie tak. Jakość posiłków, obsługi, może ceny zbyt wygórowane. Korzystajcie z tego, że inni postawili się w roli królików doświadczalnych i tam już nie bywają. Jak mawiała moja Babcia: ucz się na błędach innych.

czwartek, 7 stycznia 2010

Manekin - Toruń

     Fajne to miejsce. Moje zdanie podziela wiele osób, o czym świadczy tłok często tam panujący. Manekin ma w Toruniu trzy filie. Dwie na starówce i jedną na Gagarina. Wszystkie oryginalnie urządzone, choć miejscami "lifting" byłby pożądany. Specjalnością ich są naleśniki. Najprzeróżniejsze. Polecam te wytrawne. Świetny jest z mięsem i ziołami, z zapiekanymi warzywami, a także lasagna naleśnikowa. Na osobne słowo zasługuje wybitny krem z borowików serwowany w chlebie. Gęsty, świetnie komponujący się z otaczającym, nasiąkającym pieczywem, na swój sposób pikantny. Ceny - niedrogo - dobry naleśnik z napojem około 15 zł.

  
     Minusy - wiele ich nie ma. Obsługa - czasami na Starym Rynku w nieskończoność czeka się na kelnerkę, kartę, rachunek, sprzątanie itd. Ja wiem - wielu klientów - czas oczekiwania wydłużony. O ile potrafię zrozumieć oczekiwanie na przyrządzenie posiłku, o tyle nie podanie karty, rachunku, popielniczki, napoju itp. Właścicielu knajpy! Co mnie obchodzi, że 3 studenteczki nie wyrabiają - jak w porze obiadu masz dzień w dzień nabite to zatrudnij czwartą, szóstą i dwudziestą, a nie każ mi czekać! Im szybciej one się wyrobią, tym szybciej ja zwolnię stolik, tym więcej on zarobi, tym więcej pieniędzy dla Ciebie zostanie. I wszystkim tym kelnereczkom przydałoby się jakieś podstawowe szkolenie, tak aby potrafiły kompetentnie doradzić i wiedziały z której strony podejść do klienta, i kiedy należy podać kolejne danie - bo na Boga nie w trakcie poprzedniego. Na szczęście problem z obsługą mniej dotyczy punktów na Gagarina i Wysokiej, bo tam utarło się zamawiać i płacić bezpośrednio przy barze.
     Wujek Dobra Rada przypomina: kiedy nie wiem co zamówić, co jest dobre, zamawiam początkowe pozycje z karty (o ile karta nie jest poukładana alfabetycznie, czy wg wartości dań). Zazwyczaj na początku restauratorzy umieszczają dania, w których się specjalizują, którymi mogą się pochwalić, innymi słowy udane. Na dalsze pozycje trafiają eks pery/tra menty.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Via Napoli vel Lipka - Olsztyn

    Tuż przed świętami rzuciło mnie do Olsztyna i w wolny, sobotni wieczór wybrałem się do Via Napoli na starówce w Olsztynie. Lokal "z polecenia". Niewielkie ale przytulne wnętrze, urządzone z pewną troską o szczegóły. Jedzenie dobre. Niezłe sałatki - próbowałem wielu, więc wiem o czym mówię. Sałatka z boczkiem - smaczna, z pomidorami podobnie. Pizza - standard lekko wyższy niż gdziekolwiek indziej, choć na uwagę zasługuje "Korsykańska" z pastą mięsną. Nic to wszystko jednak w porównaniu ze znakomitą zupą dyniową/ z dyni (?). Świetnie zrobiony, lekko pikantny krem z nutą czosnku. Niestety całości nie dopełnia pieczywko - małe bułeczki - serwowane zarówno do przystawek, jak i do zup. Gumowate, z pewnością nie chrupkie, jakaś odgrzewka a la mikrofala. Ceny średnie - zupa + sałatka + pizza około 50 zł, ale głowy nie dam.

 
     Już nigdy więcej tam się nie pojawię. Dlaczego? Ano ze względu na absolutnie nieprofesjonalną, niegrzeczną obsługę. Trafiła mi się kelnerka młoda, lekko tęgawa (i nie mówię tego aby dokuczyć dziewczynie, ale dla ułatwienia identyfikacji, ku przestrodze). Warunki następujące: w środku 7-8 stolików, kiedy ja się pojawiłem 3 zajęte. Dwie kelnerki. Na kartę czekałem coś koło 10 minut (sic!) choć zdążyło się obok mnie dziewcze kilka razy przetoczyć. Jak już kartę otrzymałem i zauważyłem, że bardzo się cieszę, że wreszcie się pani udało, usłyszałem, że mam szczęście... ech. I dalej. Zmora polskich knajp. Nie skończyłem sałatki, już zupa stygnie, nie skończyłem zupy, po sałatce nie posprzątane, ale pizza już stygnie - dramat. Dopóki nie dojdzie do moich uszu sygnał o zmianie standardu obsługi, do Lipki nie wracam.
     Na koniec dobra rada: w restauracji, o ile to możliwe wybieram stoliki obsługiwane przez osoby starsze, nie dziewczyny dorabiające do wakacji, nie studentki. Osoby starsze - szansa, że wykształcone/przeszkolone w tym kierunku, wydają się bardzie przykładać do obsługi.