Toruń - Olsztyn - restauracje - knajpy - opinie - recenzje - obsługa - jedzenie

Znam takich, którzy fortunę zostawili w maszynach hazardowych. Są i tacy - o nich nie trudno- którzy piją. Trafiają się filateliści i inni hobbyści. Kolega dwa lata odkładał i kupił sobie czterdziesto-calową plazmę. Ja jadam "na mieście". Taka to moja słabość. I aby było jasne nie jestem ekspertem kulinarnym, mam średnio wyczulone podniebienie, nie kończyłem szkoły gastronomicznej. Moje obserwacje odnoszą się głównie do standardu lokalu, otoczki wokół jedzenia. Same smaki są warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. I kiedy kolejny raz fajnemu posiłkowi towarzyszyła chamska/nieudolna/zła obsługa, otoczka powiedziałem "NIE" - i tu to opisuję.

piątek, 12 lutego 2010

Maxim - Stawiszyn

     CHCIELI MNIE OTRUĆ.... ale po kolei. Wracałem z Wrocławia. Między Kaliszem, a Koninem zgłodniałem, to i za knajpą wyglądam. I tu nagle, zza zakrętu wyłania się taki ładny, duży, nowy zajazd. Maxim. Już nazwa nieco czereśniacka, bo strasznie oblatana. "U Maxima w Gdyni", a i w Toruniu jest Maximus, ale nie będę uprawiał czepialstwa... nie muszę. W środku widać, że "po nowemu". Kominek z szybą, bar sałatkowy, płaski TV. Ale tu zaciek, tam zaciek, a tu i grzybek, czy inny syfek zniszczył pół powały. Pani kelnerka w firmowym wdzianku niczym stewardesa - całkiem nieźle. Typowy przestronny lokal w typie "jesteśmy na zadupiu, żyjemy z kierowców i  wesel".
     Na co miałem ochotę? - podróżne flaczki - mają, placek węgierski - też jest choć nazywają go cygańskim i jeszcze cola. Drobne 20 minut czekania.... za długo, za długo jak na miejsce przy drodze, w którym prawie nie ma ludzi. I zaczęło się... Cola. Fajnie, że półlitrowa szkoda, że tak mało gazu... ale dlaczego? - bo 2 miesiące przeterminowana... Jakże bardzo pocieszał mnie fakt, że jak wyślę smsa to wezmę udział w losowaniu skutera... w lipcu zeszłego roku. Po mojej uwadze Pani Kelnerka strapiła się i zapewniła, że nie obciążą nią mojego rachunku, ale nie zaproponowała innego napoju! Czy ze mną jest coś nie w porządku, czy świat stanął na głowie? Podali mi syf, to prócz "przepraszam" przydało by się "proponuję Fantę, ma jeszcze tydzień ważności", albo cokolwiek, abym o suchym pysku nie siedział... i aby nie było wątpliwości nie oczekuję darmówki za wpadkę, chętnie zapłacę, jakakolwiek propozycja mnie ucieszy, aby nie przeterminowana. Brak. To było pierwsze podejście do otrucia.
     Flaczki. Jak zostaję kawalerem, to czasem nachodzi mnie ułańska fantazja i kupuję flaczki (taka foliowa kiełbasa ze zgalarconymi flakami wewnątrz). Wkładam do garnka, na pół kubka wrzątku, tak co by lepiej dochodziło. Pół łyżeczki Vegety, pięć kropel tabasco i mam obiad. I chyba tajemnice znali też w Maximie. Ale nie wpadli na tabasco. I nie mieli Vegety. I chyba flaczki się już kończyły... Do garści skrawków dolali wody, aby więcej było, ale pani Helenka (co "na kuchni" pracuje) zauważyła, że coś jest nie tak, smaku nie ma... to dodała Helenka przyprawę do zup - pół buteleczki dla pewności. To co mi podano było niezjadliwe. Potwornie słony wywar prawie bez istoty w postaci flaków. Miałem wrażenie, że to nie zupa, a jakiś techniczny płyn do usuwania rdzy z ostrzy kosiarek. Bardzo złe, bardzo. W tym jednak wypadku też w porę poznałem się w podstępie i nie dałem się otruć. Popróbowałem i zostawiłem. 2:0 dla mnie.

   
     Placek cygański vel węgierski. Olbrzymi sentyment mam do tego smaku. Była kiedyś w Toruniu knajpa węgierska, "Hungaria" a jakże. Podawali tam przepyszny "Placek z Porkoltem". Od czasu do czasu ochota na takiż placek wraca i z różnym skutkiem ją zaspokajam. Tym razem było źle, bardzo źle.  Co za filozofia placek węgierski? Placek ziemniaczany, złożony w pół. W środek dajemy gęsty gulasz, całość zdobimy dodatkami. Jest u ludzi takie przekonanie, że jak przepis jest prosty, to każdy go zrobi dobrze - błąd. To że do mnie jest niesiony placek wiedziałem dobrą chwilę zanim wylądował przed mną. Skąd? Smród. Ktoś wpadł na pomysł aby całość posypać startym serem... Nie mam nic do topionego sera. Uwielbiam go na pizzy jak i w innych wcieleniach, ale drogi Panie Właścicielu Maxima i Pani Helenko, niektóre gatunki sera żółtego po roztopieniu śmierdzą! I jeśli nos Pani Helenki "na kuchni" jest wadliwy, to należy go wymienić z całą Panią Helenką. To co dostałem śmierdziało niemiłosiernie. Rzadko kiedy narzekam na zapach jedzenia, ale to było złe. Bardzo złe.  A co się w środku znalazło? ano wiele z czerwoną fasolą włącznie. Całość tak naprawdę miała postać zbitej mieszaniny. Prawie jednolitej masy, o bardzo nieciekawym smaku. Ohydna śmierdząca papka. Trzecia próba otrucia - najmniej udana.
     Rachunek? Jakie ma to znaczenie, ważne że żyję! ... choć przeterminowana Cola się na nim znalazła. Jeśli płacić za zatrucie to za pakiet - wszystkie części zestawu. Podsumowanie chyba zbędne - knajpa tragiczna, nawet za karę tam nikogo nie poślę. Było źle, bardzo źle... miejsce przedostatnie w moim rankingu, tylko przed Via Napoli z Olsztyna. 
     Rada oklepana, banalna, ale jakże warta przypominania. W trasie na jedzenie zatrzymujemy się tylko w miejscach gdzie parkingi są już pełne. Kierowcy, szczególnie zawodowi, zazwyczaj wiedzą gdzie warto jeść, korzystajmy z ich doświadczenia.

1 komentarz:

  1. Gratuluję wyszukanego smaku, ale taki w Toruniu to przecież norma. Dla wyjaśnienia: ani mnie ziębi ani grzeje ten zajazd, ale dobrze, że taka "szlachta" rzadko wyjeżdża w drogę...

    OdpowiedzUsuń