Toruń - Olsztyn - restauracje - knajpy - opinie - recenzje - obsługa - jedzenie

Znam takich, którzy fortunę zostawili w maszynach hazardowych. Są i tacy - o nich nie trudno- którzy piją. Trafiają się filateliści i inni hobbyści. Kolega dwa lata odkładał i kupił sobie czterdziesto-calową plazmę. Ja jadam "na mieście". Taka to moja słabość. I aby było jasne nie jestem ekspertem kulinarnym, mam średnio wyczulone podniebienie, nie kończyłem szkoły gastronomicznej. Moje obserwacje odnoszą się głównie do standardu lokalu, otoczki wokół jedzenia. Same smaki są warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. I kiedy kolejny raz fajnemu posiłkowi towarzyszyła chamska/nieudolna/zła obsługa, otoczka powiedziałem "NIE" - i tu to opisuję.

poniedziałek, 15 marca 2010

Gardenia - Olsztyn

     Zacznę od metra. Wszyscy wiedzą czym jest i jak działa. Funkcja kolei podziemnej jest nader prozaiczna - transport ludzi - ma się to odbywać szybko, tanio i niezawodnie. Nikt tu nie przejmuje się wyglądem stacji, pociągów... czyżby? Znam jeden, ale za to jakże odmienny przykład - metro moskiewski. Marmury, kryształy, obrazy, płaskorzeźby i "wysoki połysk". Co tam się stało? Otóż architekt (możliwe, że był nim architekt narodu...) postanowił polączyć ogień z wodą. Plebejska funkcję transportową (z całą specyfiką dworcową) wraz z przepychem i luksusem. Skutkiem takiego zabiegu są bezprizorni (bezdomni) na marmurach pod luksusem kryształowych żyrandoli. Efekt tyleż malowniczy, co groteskowy.
     Olsztyńska Gardenia jest właśnie moskiewskim metrem. Podobnie jak rodziedzcy  budowniczowie, tak i tu postarano się aby w tej willi w środku miasta przepych gościł także we wnętrzu: draperie tkanin, przybrania stołów, błyszczące drewno i wystrojeni kelnerzy. I ktoś mnie może zaraz zapytać, co w tym złego, czy nie tak powinna wyglądać restauracja? Tak, restauracja tak powinna wyglądać, ale to jest stołówka! Przepych miejsca łączony jest, nieudolnie z funkcją. To miejsce za swoją funkcję - główną - przyjęło organizowanie imprez rodzinnych, firmowych, a to wymaga innej infrastruktury niż nawet duża restauracja.Sufit upstrzony infrastrukturą służącą obsłudze roztańczonej tłuszczy (wentylacja, klimatyzacja, nagłośnienie etc.) - cała mozaika tego. Gabaryty miejsca porównywalne chyba tylko z hangarem - aby szef mógł powiedzieć "zmieścimy każde wesele". Lampki świąteczne upięte fantazyjnie na kolumnie, bo: "nikt się zorientuje, że to ozdoba choinkowa, tym bardziej jak będą wyłączone". Nieumiejętnie pochowane szwedzkie stoły z naczyniami grzewczymi. To są te elementy, których nie udało się połączyć z bogactwem wnętrza.  Od wejścia wiedziałem, że w życiu nie byłem w tak ślicznej stołówce. Całym swoim jestestwem Gardenia krzyczy: "Chrzciny, wesela, stypy - TANIO". Choć czy faktycznie tanio to nie wiem, ale do hasła pasuje.  Zatem Gardenia śmiało zasługuje na miano Najpiękniejszej Olsztyńskiej Stołówki. Moje obserwacje nie okazały się fałszywe -posiłek przyszło mi spożywać w sąsiedztwie złotych godów i w rytmach "usia-sia". 
     Co do obsługi, to nie mam zastrzeżeń. Jak już zauważyłem kelnerzy w stosownych strojach, obowiązki swoje wykonywali  szybko i z klasą. 
       Jedzenie mnie zaskoczyło. NOS ma wykwintne menu, realizowane w standardzie szybkiego wesela. Dam przykład. Próbowałem w różnych, niekoniecznie polskich, knajpach zupy pomidorowej z krewetkami. Całość miała ciekawą formę i pojawiała się zupełnie nowa jakość smaku. Jaki jest w  Gardenii przepis na zupę pomidorową z krewetkami? Uwaga: pomidorowa + krewetki! Dramat, ale tak to właśnie wygląda, do zwykłej, pomidorowej (mniej pomidorów więcej rosołu) wrzucono sparzone krewetki i mamy danie "wykwintne". Fee. Co do dania głównego, to zażyczyłem sobie stek, ziemniakami zapiekany z serem i kminkiem, oraz surówki. Surówki straszne - przemielone warzywa, zaczynam się do tego w rodzimych restauracjach przyzwyczajać, z drugiej strony, to czego spodziewać się po stołówce. Ziemniaki bardzo fajne, choć odrobinę zbyt spieczony ser. Stek... Trudno w Polsce zjeść dobry stek - chyba chodzi o brak tej tradycji, doświadczenia. Nasza wołowina się chyba też nie najlepiej do tego nadaje - mówi się, że argentyńska jest do tego stworzona. Jakkolwiek są miejsca, które mogę polecić i Gardenia się do nich NIE zalicza. Stek podano mi z masłem czosnkowym, mięso miało wielkość grubej kromki bagietki - trochę mało. I zaczynając od ziemniaczka i delektując się widokiem jubilatów po sąsiedzku, czekałem na podtopienie masła z czosnkiem. Czekalem. Czekałem. Zdezorientowany, zniecierpliwiony postanowilem opuścić ten punkt rytuału i przejść do krojenia. Jak się okazało czekało mnie najgorsze. MIĘSO BYŁO ZIMNE, a conajwyżej ciepławe, ale nie na tyle aby roztopić masło. Nie trzeba doktoratu  inżynierii materii kulinarnej, aby wiedzieć, że dla topienia się masła wystarczy 30 stopni.... masło na moim steku pozostało twarde. To jest klęska tej knajpy. 

     
     Osoby akapit należy się zastawie. Zdarzało się w metrze stolicy Kraju Rad, że śpieszący się podróżni ślizgali się na błyszczących marmurach, odnosząc przy tym poważne urazy. Podobnie w NOS forma zastawy zdominowała jej funkcjonalność. Jest to przypadłość nie tylko tego miejsca, ale wielu innych "wystawnych" knajp. Za przykład niech posłużą dwa artefakty.  Kwadratowe talerze do zupy, w których operowanie łyżką do udręka.  Noże, które zupełnie nie nadawały się do steków - choć w tym przypadku może restaurator zapomniał, że do tego dania należy podać specjalne sztućce.    
     Prawdziwą pointą niech będzie fakt, że po wyjściu udałem się prosto do McDonalda, głód jest głód. Reasumując przerost formy nad treścią. Przepych, niesmacznie i zimno, a wszystko w rytmach biesiadnych.
     Najlepsze dopiero nadchodzi... Rachunek. I tu mamy pierwszą i bodaj jedyną istotną różnicę z metrem moskiewskim. Tam na bilet stać nawet biedaka, a w NOS kawałeczek zimnego mięsa z twardym masłem  kosztował mnie 35 zł, pomidorowa plus krewetki 14 zł., w sumie w NOS zostawiłem 70 zł. Pewną niezrozumiała dla mnie zagadką jest uwzględnione na rachunku 10% rabatu... Nie prosiłem o nic takiego, nie zgłaszałem swoich uwag... upust znikąd! Poczułem się jak w hurtowni spożywczej, albo na dworcu, gdzie bilet zbiorowy jest tańszy od pojedynczego.
     Na palcach jednej ręki potrafię policzyć wielkie, acz dobre jadłodajnie. W tym biznesie jakość nie idzie w parze z wielkością. Polecam małe, często rodzinne, knajpki - nastawione tylko na zysk półprzemysłowe molochy przynoszą zawsze głód i rozczarowanie.

1 komentarz: