Toruń - Olsztyn - restauracje - knajpy - opinie - recenzje - obsługa - jedzenie

Znam takich, którzy fortunę zostawili w maszynach hazardowych. Są i tacy - o nich nie trudno- którzy piją. Trafiają się filateliści i inni hobbyści. Kolega dwa lata odkładał i kupił sobie czterdziesto-calową plazmę. Ja jadam "na mieście". Taka to moja słabość. I aby było jasne nie jestem ekspertem kulinarnym, mam średnio wyczulone podniebienie, nie kończyłem szkoły gastronomicznej. Moje obserwacje odnoszą się głównie do standardu lokalu, otoczki wokół jedzenia. Same smaki są warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. I kiedy kolejny raz fajnemu posiłkowi towarzyszyła chamska/nieudolna/zła obsługa, otoczka powiedziałem "NIE" - i tu to opisuję.

sobota, 27 marca 2010

My Fish - Olsztyn

     Aż sam się dziwię, że wcześniej tam nie trafiłem. W centrum miasta, wygodny parking i ładny, wolnostojący budynek. Nie jestem wielkim fanem ryb, ale uwielbiam eksperymenty i wyzwania. Zaryzykowałem.
     Wnętrze bardzo przestronne, ale zimno jak w Suwałkach. Konwencja wystroju to chyba chata, ukrywającego się przed mafią Masy, nad jakimś kanadyjskim jeziorem. Ładnie, mnóstwo miejsca, czysto, tylko drewno, i podłoga, która wyglądała na niewypoziomowaną. Dookoła wielkie witryny, dzięki którym można z jednej strony podziwiać przebiegającą tuż obok ruchliwą ulicę, ale z drugiej całkiem przyjemny wodospad Łyny. Poważną skazą estetyczną tej krzywej, drewnianej stodoły są wielkoprzekrojowe, niezamaskowane przewody klimatyzacyjne/wentylacyjne. Przez cały lokal ciągną się takie aluminiowe rury pod niskim sufitem - brzydactwo.
     Na kelnera nie przyszło mi długo czekać, ale kiedy się pojawił chyba pożałowałem, nie ON chciał, abym pożałował, że śmiałem się tam, wtedy pojawić i przysporzyć mu roboty. Na przeciwko mnie, na szeroko rozstawionych nogach, stanął wyżelowany, dobrze zbudowany podrostek i bez owijania w bawełnę zaczął: "Zamawia Pan coś?". Jak Boga kocham chłopak miał konfrontację wypisaną na twarzy. Lekko opuściłem gardę, i postanowiłem złożyć zamówienie - ryzykując obicie ryja. 
     W zgrabnie skomponowanym menu znalazłem wkładkę, na której to były polecane dania. Wiec, jako że byłe w knajpie rybnej (My FISH) poprosiłem o rybę (gatunku nie pomnę) "w domowej zaprawie/marynacie". Troll wycedził: "Nie ma". Dlaczego tak krótko, zastanowiłem się odważnie - nie zważając na fakt, że ryzykowałem uszkodzenie ciała za marnowanie cennego czasu PANA kelnera. Po paru chwilach już wiedziałem... Jeśli coś często mamy powtarzać, to dla wygody warto temu nadać krótką formę - na przykład: "Jaaa, gooot!", zamiast: "Właśnie tak proszę, nie przerywając, kontynuować w ten sposób dalszą stymulację moich narządów rozrodczych, Panie obywatelu Republiki Federalnej Niemiec". W ciągu minuty dowiedziałem się, że spośród dań z karty, na które miałem ochotę, nie posmakuję dziś ŻADNYCH ryb wędzonych, ani nawet ze wspomnianej wkładki ryby zapiekanej z warzywami... My FISH... Zatem postanowiłem się zdać na kelnera tejże rybnej restauracji i zapytałem co mi w takim razie poleci, bo ja chyba nie mam szczęścia do ich karty... Krótko i zwięźle zaproponował "stek z polędwicy"... My FISH.
     Ostatecznie udało mi się zamówić przekąskę w postaci grzanek z masłem czosnkowym, zupy "Rybackiej", oraz pieczonego halibuta. Zaczęło się od czekadełek, którymi były.... grzanki z serkiem. Ile by kelnera kosztowało poinformowanie mnie, że tak podobne do zamówionych przeze mnie grzanek będą czekadełka... zmieniłbym pomysł i nie dublował, a tak grzanki goniłem grzankami... Oddać trzeba, że grzaneczki jakkolwiek nie w klimacie tej knajpy (My FISH) to smaczne. Zamówiłem dwie wody mineralne - gazowaną i niegazowaną. Uprzejmy PAN kelner uraczył mnie tylko jedną szklanką pewnie gdybym zwrócił uwagę, to zbierając zęby z podłogi usłyszałbym: "woda jest woda, a i zmywania mniej." Zupa został adostarczona, przez innego kelnera, jak jeszcze z grzankami walczyłem - ale ten zdaje się nie widział w tym żadnego problemu i tylko ograniczył się do uwagi: "nasza kuchnia, ostatnio działa jak błyskawica". O innym aspekcie jej prawdy miałem się przekonać przy konsumpcji dania głównego, zanim jednak do tego dojdę dwa słowa o zupie. Mimo faktu, że już letnią musiałem spożywać, to w smaku bardzo dobra. Sporo warzyw i duże, dobrze przygotowane kawałki ryby. Całość lekko pikantna, ale smak ryby był świetnie wyeksponowany, a właściwie tego co w rybie najlepsze.


      Co do dania głównego, to mam kilka hipotez. Może to strzał błyskawicy zesmarzył, spiekł tak halibuta, że ten stał się rozlazły, tłusty i niejadalny. Może grom z jasnego nieba dosięgnął kucharza, który działał bez zmysłów i pozwolił aby jego kuchnię opuścił taki koszmar. Może w końcu piorun oślepił kelnera, który po tym jak zgubił, rybę zmuszony był ją przez klika minut wyławiać z gara z wrzącym tłuszczem...  Dawno nie jadłem tak źle przygotowanej ryby. Zaserwowana do całości kapusta modra miała absolutnie koszmarny posmak - jakby całą zimę spędziła w starym akumulatorze. Całość uzupełniona była ziemniakami pieczonymi, które w odróżnieniu od reszty okazały się smaczne i zjadliwe.
     Zapłaciłem 60 złotych (z napiwkiem) - za posiłek dla jednej osoby to wygórowana cena - szczególnie wziąwszy pod uwagę jakość całości. 
     Właściwie to sam jestem sobie po trosze winien. Wiele razy powtarzałem i radziłem, aby nie ulegać pokusie ryb z dala od wody i sezonu... trafiłem w marcu - poza sezonem - do knajpy najwyraźniej sezonowej. Uczciwie się zastanawiam, jak oni przy takim standardzie usług radzą sobie nawet w sezonie... ale nie moja to sprawa. Rzecz druga to zaniedbania właściciela. Z jednej strony atrakcyjne położenie, chwytliwa nazwa, ciekawa architektura lokalu. Widać, że tam gdzie wszystko od właściciela zależało było świetnie: bardzo ładna zastawa i sztućce, własne, rybne podkładki na stołach, profesjonalne, przejrzyste menu. Tam gdzie trzeba było się zdać na innych ludzi - obsługę - porażka. Kelnerzy bez podstawowej, niezbędnej kindersztuby, kucharz bez talentu. 
     Zamawiając i decydując o wyborze restauracji, dań trzeba uwzględniać zarówno trzy pierwsze wymiary -  odnoszące się do przestrzeni ale i czwarty czas. Nie warto zamawiać osypka w Płocku, podobnie jak nie posmakują nam truskawki w lutym. Z pewnością w odniesieniu do ryb i owoców morza branie pod uwagę wszystkich czterech wymiarów jest koniecznością.